Barcelona i okolice czyli dzień drugi naszej podróży.

Dzień drugi, to na pewno dzień przypadków i dziwnych sytuacji. Tego dnia najczęściej trafialiśmy do miejsc, do których wcale nie mieliśmy zamiaru iść. 


Na pozór plan był nieskomplikowany - jedziemy na Plac Hiszpański, kupujemy bilet kombinowany i przesiadamy się na pociąg wprost do Montserrat. Banał. Może jednak byłoby to takie banalne gdyby ktoś kogo zaczepialiśmy znał 5 słów po angielsku :) Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Przez nasze błądzenie, zupełnie przez przypadek trafiliśmy na Muzeum Sztuki Katalońskiej, do którego mieliśmy się udać dopiero 3 dnia. 



Nie przesadzę jeśli powiem, że zaparło mi dech. Bo to po prostu niesamowicie piękne miejsce! 
Jeśli ktoś nie wie to fontanny, które widzicie na zdjęciu robią wieczorami wielkie zamieszanie. Tam właśnie odbywają się pokazy font magica. Nam niestety nie udało się uczestniczyć w tym wydarzeniu. Okazało się, że w marcu, pokazy fontann odbywają się tylko w piątki i soboty, a my na fontanny zaplanowaliśmy niedzielę. Uczcie się na moich błędach - przed wyjazdem koniecznie sprawdźcie kiedy odbywa się pokaz ( częstotliwość i dni zmieniają się wraz z porami roku oraz świętami). 




Pochodziliśmy, pobłądziliśmy i w końcu UDAŁO SIĘ. Znaleźliśmy odpowiedni pociąg. 
Czas na kilka wskazówek odnośnie tego jak do Montserrat najlepiej się dostać. 

Jak już wcześniej wspomniałam najlepiej wystartować z Placu Hiszpańskiego (Linia 1, czerwona) z metra kierujemy się tunelami na prawo podążając za takim znaczkiem:


Za chwilę powinny się zacząć pojawiać plakaty reklamujące Montserrat. Za znaczkami i reklamami dojdziecie do miejsca, w którym trzeba będzie kupić bilet. Przed wyjazdem doradzano mi zakup biletu kombinowanego. To bilet Tam/Powrót + wjazd kolejką linową (Aeri) lub kolejką szynową. My zdecydowaliśmy się na bardziej spektakularny wjazd i wybraliśmy pierwszą opcję. 


Za bilet zapłaciliśmy 20,20 euro. Niektórzy pomyślą, że to dużo, jak dla mnie wycieczka była warta każdego wydanego euro. Wracając jednak do samego kupna biletu. Przy biletomatach spotkacie pracowników, którzy chętnie Wam pomogą. Ja- zosia samosia oczywiście chciałam wszystko sama. W końcu robiłam rozeznanie w Polsce i wszystko wiem :P Jednak nie, nawet zmiana języka na angielski nie pomogła. Wyskoczyło tam tyle opcji, że nie udało nam się tego samodzielnie ogarnąć. Poprosiliśmy o pomoc i udało się, zdobyliśmy bilety. 

Podróż do Montserrat jest dość długa +- 1 godzina. Warto zjawić się na stacji parę minut wcześniej, ponieważ pociągi są małe i może dla Was zabraknąć miejsc siedzących. 



Wrażenie z wjazdu? Biorąc pod uwagę mój lęk wysokości, dla mnie to dość ekstremalne przeżycie. Szczególnie wtedy gdy minęła nas kolejna w dół. Kiedy jesteście w wagoniku jadącym na wzgórze, ta zjeżdżająca kolejna może Wam napędzić strachu. Wygląda to tak jakby jechała co najmniej 3 razy szybciej. 

Czas na zarzucenie Was pięknymi widokami :)









To co widzicie to tylko pierwszy poziom, jeżeli można to tak nazwać. Kolejką torową można wjechać jeszcze wyżej. My jednak zajęliśmy się testowaniem serów. Przemiła pani poczęstowała nas lokalnymi produktami, na prawdę nieźle się objedliśmy. Nie wszystkie przypadły mi do gustu (nie jestem fanką serów pleśniowych), ale i tak było to bardzo sympatyczne przeżycie. Na koniec Pani pożegnała nas polskim "Dziękuję". 

Przyszedł czas, żeby zbierać się z tego urokliwego miejsca. Ponieważ nie mogliśmy tam znaleźć nic sensownego do zjedzenia, zdecydowaliśmy się na powrót do mieszkania szybki obiad i wieczornego drinka. 

W pociągu jak i w metrze przytrafiały nam się dziwne sytuacje. Japończyk gimnastykujący się w kolejce, a później zasypiający w dziwnych pozach (np. na stojąco z jedną nogą uniesioną do góry) czy też grupa specyficznych nastolatków rozkręcających w pociągu imprezę. Kiedy dziwne towarzystwo wysiadło z pociągu wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, nawet Japończyk się obudził :D
Jednak nie był to jeszcze koniec niespodzianek.

Kiedy przesiedliśmy się do metra na placu hiszpańskim ponownie usłyszeliśmy głośną muzykę. Z początku wydawało nam się, że to być może jakiś akordeonista lub coś w tym stylu... ale nie, to chyba byłoby zbyt banalne jak na Barcelonę. Naszym oczom ukazał się Pan z mikrofonem, głośnikiem i innym osprzętem, którego nie jestem w stanie wymienić. Zza naszych pleców doszedł nas śmiech, okazało się, że nasi Amerykański znajomi jadą tym samym wagonem. Jeden z nich ze śmiechem stwierdził, że zostaliśmy przeklęci.

Na wieczornego drinka polecamy bar Patagonia - Les Rambles, 116



Dobranoc!


Komentarze

  1. Na zdjęciach widać jakiś punkt widokowy, o którym nie wiedziałam i którego nie zauważyłam. A widok z niego świetny. Ale za to wjechałam wyżej kolejką torową, szkoda, że nie zdecydowaliście się, bo widoki zapierały dech w piersiach. Miałam też możliwość obejrzenia pokazu magicznych fontann też wrażenia niezapomniane. Może jeszcze kiedyś będziecie mieli okazję zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Superanckie zdjęcia:) Wybieram się od dwóch lat właśnie do Barcelony ale zawsze coś stoi mi na przeszkodzie. Twoje zdjęcia mówią same za siebie - warto było tam być. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz